Historia Marka i Uli

Pierwszego udaru  Marek dostał w piątek 14-go  grudnia 2007 roku w pociągu jak jechał do pracy .Pierwszy udar sam się wchłonąl nim dojechał do Śródmieścia. Nikomu nie powiedział co go spotkało. Dopiero w sobotę powiedział mi ,że coś dziwnego się z nim działo. Wieczorem zadzwonił do mnie  na pogaduchy zaprzyjaźniony doktór. Opowiedziałam mu całą historię , powiedział ,że to od głowy, ale nie powiedział co. Nie chciał mnie straszyć. Umówił Marka na badania do neurologa na czwartek w Klinice na Banacha. Drugi udar był o 6 rano w środę. Marek miał wtedy 46 lat.

Początkowo stan Marka był bardzo dobry. Sam wsiadł do karetki, sam z niej wysiadł.  Nie mówił,tylko pokazywał mi ,że ma zdrętwiałą rękę. Dopiero jak wykonywano mu tomografię komputerową stan jego się gwałtownie pogorszył.

Nie byłam w szpitalu bo karetka nie chciała mnie zabrać. Była jego mama bo zadzwoniłam zaraz ,że zabrali Marka na Banacha do kliniki.

Pojechałam do niego na drugi dzień Pan ordynator powiedział mi ,że stan jest ciężki. Udar był bardzo rozległy. Dodał ,że będzie roślinką. Marek miał paraliż prawej strony, nie mówił, nie czytał , nie pisał. Miał głęboką afazję. Pojechałam potem do jego rodziców. Powiedziałam co powiedział lekarz a potem siedziałam u nich i płakałam, płakałam, płakałam.

Nie miałam pojęcia co to za choroba, jak to się leczy i w ogóle o co chodzi. Zaczęłam szukać w Internecie informacji na temat tej choroby. Czytałam i czytałam i nie wierzyłam ,że to dotknęło Marka.

Po kilku dniach Marek poruszył nogą odrobineczkę .Lekarze mi nie wierzyli. Powiedzieli,

że zobaczyłam to co chciałam  zobaczyć. Poprosiłam p. Artura /mojego zaprzyażnionego lekarza/, który też pracuje na Banacha tylko jako kariochirurg żeby przyszedł na chwilę do Marka. Marek przy nim poruszył lekko nogą . Od następnego dnia Marek miał rehabilitację codziennie. Po tygodniu „stanął” na nogach a po kilku dniach zaczął „chodzić” Ordynator jak zobaczył w jakim tempie następuje poprawa sam zaczął się starać o umieszczenie go w klinice na Sobieskiego na oddziale rehabilitacji. W międzyczasie Marek miał wykonanne na Banacha balonikowanie tętnic po jednej stronie. Na kilka dni przed zmianą szpitala zaprowadziłam go do łazienki i w łazience podniósł lekko rękę . Tak się popłakałam,że trochę głupio to wyglądało. Wychodzą w dwoje z płaczem.

Jakieś dwa dni przed wyjazdem z Banacha  przyjechał do Marka lekarz z Sobieskiego i go zakwalifikował na dalszą  rehabilitację. Na Sobieskiego Marek był prawie 8 tygodni. Miał zajęcia  z logopedą, z psychologiem i rehabilitację fizyczną. Zabierałam go na przepustki co piątek a w niedzielę wieczorem odwoziłam. Organizowałam kogoś z samochodem a przywóz i odwóz. Potem był szpital w Wesołej 3 tygodnie, potem w Konstancinie 6 tygodni,

Potem był szpital w Otwocku, a potem pojechaliśmy na turnus rehabilitacyjny do Nałęczowa. Po powrocie znalazłam neurologopedę  i załatwiłam rehabilitację dzienną .

Najpierw w centrum Rehabilitacji na ul. Srebrnej /1 miesiąc/ a potem na ul. Majdańskiej

/ok. 3-4 miesiące/.Codziennie na rehabilitację fizyczną  a dwa razy w tygodniu jeszcze do neurologopedy na drugi kraniec Warszawy. W maju wyjechaliśmy do Ciechocinka do sanatorim. Po powrocie znowu był szpital w Wesołej, w Konstancinie i w Otwocku.

Następny rok rozpoczęliśmy od rehabilitacji na Sobieskiego na oddziale dziennym  czyli znowu dojazdy przez 6 tygodni / mieszkamy w Sulejówku i dojeżdżamy pociągiem a potem autobusami , tramwajami , metrem / , potem był znowu Ciechocinek , tylko już prywatnie i znowu trzy szpitale. Po powrocie z Ciechocinka Marek miał rehabilitację w fundacji AVALON  przez 6 tygodni . Rehabilitacja postawiona na bardzo wysokim poziomie i tam też się dowiedziałam , że Marek nie ma już żadnych podkurczy.

Przeczytałam to co napisałam i wygląda to tak ,że miałam miło, łatwo i przyjemnie.

Ale to nie do końca jest prawda. Marka choroba postawiła przede mną poważne wyzwania.

Musiałam biegać po lekarzach po skierowania. Spłacić jego debety na dwóch kontach. Zamknąć jedno konto. Sprzedać dwa stare samochody. Musiałam załawić mu inwalidztwo, rentę .A w końcu załatwić rozstanie z pracą. Na szczęście spotykałam wielu życzliwych ludzi,

choćby panie z kadr z metra warszawskiego / Marka praca/, panie w bankach.

Marka rodzice byli przerażeni , jego córki niewiele obchodziło co się dzieje z ojcem.

Tylko moja rodzina mi pomagała  i pomaga aczkolwiek  byli początkowo na mnie żli .

Siostra tłumaczyła mi ,że to obcy człowiek i co mnie on obchodzi. Jedynie moja córka powiedziała, że powinnam się zająć jego rehabilitacją bo inaczej Marek będzie kaleką.

Więc się zajmuję. Czasami brakuje mi sił, czasami mam dość jego humorów , złośliwości i wymagań. To ,że to jest chory człowiek to ja wiem , tylko ja też nie jestem podlotkiem i nie mam czasami  sił tak zupełnie po prostu.

A na forum udzielam się bo chciałabym pomóc rodzinom ludzi dotkniętym udarem. Sama przez kilka miesięcy siedziałam wieczorami i nocami przed komputerem żeby wyszukać następną rehabilitację dla Marka. Nikt mi nic nie podpowiedział, nie pokierował. Tak zwany biały personel nie ma pojęcia gdzie skierować chorego. Znikąd pomocy.

Nie wiem , czy wygrałam z udarem Marka, ale napewno wygram , jeszcze rok albo dwa.

Urszula

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *